Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Bracia zmartwychwstańcy tom 2 213.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

na przekorę Ryksie, któréj widok tego, w kim nieprzyjaciela przeczuwała, niemal obawę obudzał. Gdy po uczcie, wszyscy wyruszyli patrzeć na rycerskie zapasy, które się w podwórcach odbywały codziennie, Bezprym postawszy chwilę, wrócił do swojego dawnego mieszkania, aby rozmyśleć się, co miał poczynać.
Znalazł tam Ghezę, który z założonemi pod siebie nogami u ognia siedział. Na widok swojego wychowanka, wstał stary radując mu się — chociaż niespokojny téż był o niego. Miłość dla królewicza w Ghezie rozwijała dziwne myśli, którym sam niemal się zdumiewał. Chciał mu koniecznie je wypowiedzieć, ale naprzód z niego dobyć coś o pierwszém posłuchaniu. Lękał się wybuchu. Począł naglić swego sokoła, aby mu powiedział wszystko, co u króla było, jak się obeszło pojednanie z bratem. Bezprym nawykły do zwierzania się staremu piastunowi — nie skrył nic przed nim. Gdy przyszło do podania rąk, z uśmiechem wyznał, iż Mieszkowi do krwi palce zdusił. Zrazu Ghezę uradowało to, ale wnet głową potrząsł.
— Źleście uczynili — rzekł — źle, na co im pokazywać siłę? Wasza rzecz, sokole mój złoty, utaić dech, uczynić się pokornym, zrobić nawet ich sługą, aby się nie lękali, aby nie odgadli, ani co myślisz, ani co możesz.
— Tak — mówił po chwili — widząc że Bezprym słucha go z uwagą. Kogo się oni boją, temu