Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Bracia zmartwychwstańcy tom 2 223.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Nudzą się srodze biedni, iż litość nad niemi bierze — odezwał się Jaśko z Tęczyna. Choć naprawdę nie powinniby się za klasztorem ukazywać, wyprosili się u przeora, że im choć do lasu trochę dozwolił wybiedz. Tam dzik podciął nogi koniowi młodszego i mój stryj, zapamiętały poganin, naskoczył na nich, gdy właśnie dobijali zwierza.
Wziął ich z sobą w gościnę, a tam i ja się z niemi zetknąłem, czemu zrazu nie radzi byli, bo się srodze lękają, by ich kto nie zdradził.
— I słusznie to czynią — dodał ks. Petrek — nie o ich tylko skórę idzie, ale o tych co ją ocalili, król pan nasz miłościwy, jak łaskaw jest, i szczodry dla tych co mu służą wiernie, tak nieubłaganym dla nieposłusznych. A na Jaksów był mocno zażalonym i gniewnym, więcby téż i tym, co mu zemstę jego wychwycili, łaskaw nie był.
Tak wydobywszy z Jaśka co się tylko dało, rad niezmiernie układł się ks. Petrek, osobliwszą modlitwą dziękując świętym pańskim, których relikwie wiózł z sobą — iż mu tak ważną odkryli tajemnicę.
Zaledwie usypiać poczęli, gdy od granicy wysłany człek nadbiegł zwiastując, że lutycy stali nad rzeką, i nazajutrz się dodnia przeprawiać mysleli[1]. — Nie zważali oni na to, iż lada chwilę lody musiały prysnąć i odwrót im przeciąć, a chcieli korzystać z tego, że w tém miejscu osłonioném,

  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – myśleli.