Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Bracia zmartwychwstańcy tom 3 052.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

zmierzchać zaczęło, już u drzwi oczekiwali na znak, który im opat miał dać. Osłonięci opończami długiemi, czapki ponasuwawszy na oczy, szli za nim. Chociaż ludu było dosyć wszędzie i podwórce się roiły, wśród tłumu obcych przesunęli się jakoś niepostrzeżeni i niepoznani. Jeden Harno, który w dworcu stojąc pod ścianą szpiegował, co się gdzie działo, spostrzegł opata i za nim idących dwu zakrytych twarzy ludzi, i z ciekawością zabiegł im drogę. Acz Jaksowie potrafili go uniknąć oko w oko, Harno poznał ich. Był pewien, że nie kto inny tylko Jaksowie mu się zjawili. Opanowany myślą o widmie brata, wziął ich téż niemal za cienie umarłych i przerażony popędził do ks. Pisarza. Wpadł do izdebki jego z takim pędem, blady, przelękły, iż ks. Petrek zerwał się do niego, sądząc, że na dworze coś nadzwyczajnego stać się musiało.
Zapytany wodził jakby obłąkanemi oczyma, nie mogąc przyjść długo do słowa.
— Harno! co się stało?.. W imię Ojca i Syna i Ducha świętego! — żegnając go zawołał ks. Petrek. — Mów, co ci jest?
— Upiory! widziałem upiory! na oczy moje... Zmarli mi się ukazują ciągle...
— Boś grzesznik niepoprawny! — ofuknął go ks. Petrek.
— Jak i gdzie widziałeś te upiory? mów...
— Przed chwilą, ojcze mój, w dziedzińcu...