Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Bracia zmartwychwstańcy tom 3 054.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

się do niéj, niewidziany wyśliznął, dopiero w drugim końcu dziedzińca za suknię go Zyg pochwycił szepcąc szydersko.
— Wyście dla markgrafównéj zastarzy... co się próżno koło niéj bawicie... Tam młodszych potrzeba...
I pogroził mu na nosie, a pisarz oburzywszy się na pozór i ofuknąwszy, suknię mu wyrwał gwałtownie z rąk i uszedł.
Wieczorem król dziewczętom dworskim pląsać kazał. Sieciechówna rada nierada korowodowi przewodziła. Oda wyglądała chwili, by się do Bolesława przybliżyć i stanęła za jego siedzeniem. Gdy piosnka dziewcząt dozwalała jéj niepodsłuchiwanéj mówić, przysunęła się do ucha pańskiego.
— Miłościwy królu — rzekła — jużbyście wy czy Bezprymowi czy Mieszkowi powinni oddać królestwo wasze, wyście zesłabli i postarzeli...
Król się odwrócił.
— Tak myślisz? — rzekł szydersko.
— A cóż? — roześmiała się Oda. — Ludzie sobie z was żarty stroją, kto chce oszukuje... Słowo wasze nie waży, z gniewu się waszego śmieją.
Oczy króla zapałały ogniem.
— Dziewko! — zawołał — urodziwą ty jesteś, ale ci do kądzieli iść i do... pląsów, nie tam, gdzie królewskie sprawy.
— Tak, tak... — nie zważając na daną od-