Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Bracia zmartwychwstańcy tom 3 061.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

jakby się ulękli i do obrony gotowali. Popatrzał Bolesław i zwolna postąpił daléj. Oczy potém podniósł na jasne niebo, przypomniało mu może jakiś dzionek weselny, bojowy, któremu przyświecało podobnie.
Z powagą, w milczeniu przesunął się orszak wśród tłumów i począł we drzwiach jadalni niknąć, aż ostatni komornik i pacholę wtoczyli się ze psami pańskiemi. Naówczas i goście téż ruszyli, gdzie komu było przeznaczono.
W jadalni królewskiéj pusto było, królowa jeszcze nie przyszła, stał jeden opat Aron w milczeniu. Z panów rady dwunastu — dwu zaledwie król znalazł oczekujących, reszty mu brakło oddawna.
Jakiś czas panowało milczenie i jakby oczekiwanie, oczy króla często się na drzwi, którémi Emnilda wchodzić była zwykła, obracały. A gdy z dala szelest szat usłyszał Bolesław, twarz mu nieco pobladła. Opat nie spuszczał oka z niego.
Z miejsca, w którém stał Bolesław, nie widać było głębiéj nad drzwi rozwarte, któremi wnijść miała królowa. Z sali stołów czterdziestu, wprost nich, sięgał wzrok daleko. Gdy szelest dał się słyszeć, zarazem ci co stali w jadalni, poruszyli się i okrzyk stłumiony podziwu jakiegoś dał się słyszeć. Wnet poszanowanie dla króla usta zamknęło.
Tuż szła królowa na ten dzień uroczyście