Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Bracia zmartwychwstańcy tom 3 062.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

strojna, na włosach i czepcu złotą niosąc przepaskę, w sukni purpurowéj ze złotem. Blada twarz jéj, jakby jasnością jakąś była otoczona. Szła nie sama, z prawéj i lewéj strony, trzymając ich, za ręce wiodła Jaksów dwu, odzianych czarno i jakby pokutniczo, zbladłych, z oczyma spuszczonemi.
Król ujrzawszy ich drgnął cały — po twarzy jego przebiegły z kolei, jakby gniewu płomienie, blaski łaskawości, niepewność jakaś, aż wreszcie wystąpiła na nią radość wielka.
W milczeniu szła Emnilda przed pana i uklękła. Oba Jaksowie rzucili się na kolana i twarzami pochylili ku nogom królewskim i ziemi... Chwilę trwało milczenie, królowéj w piersi zabrakło tchu... Podniosła oczy w górę...
— Panie mój i królu — zawołała — przychodzę cię prosić o miłosierdzie dla siebie i dla tych dwu winowajców, których przed gniewem twym uchowałam. Przeszedł gniew... stawię ich przed tobą, błagając cię, bądź miłosiernym, wzorem Chrystusa... ulituj się im.
Król widocznie stał wzruszony, nagle ręce mu się rozpostarły i wyciągnął je ku królowéj.
— Bogu niech będą dzięki — zawołał — za ocalenie dwojga drogich żywotów ludzi, których śmierć ja sam opłakałem... I tobie, Emnildo, nie przebaczyć, alem winien wdzięcznym być... Niech to będzie dzień wielkiego wesela, gdy mi moi