Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Bracia zmartwychwstańcy tom 3 065.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

dzie szli starcy, twarze znane mu a miłe, porąbane, bliznami zorane, daléj młódź rycerska, niewiasty, a nawet dzieci, bo jadący zabrali z sobą rodziny całe, aby padły do nóg królowi i królowéj... Bolesław uniósł się na siedzeniu z nietajoną radością.
Wszyscy szli schyleni ku niemu.
— Nie mnie! na kolana przed królową! Ona to uczyniła cud... ona! jéj dziękujcie!..
Królowa osłabła w téj chwili i niewiasty podtrzymać ją musiały, twarz jéj okryła bladość niemal śmiertelna... i nierychło otwarły się znowu oczy łez pełne...
W tém na przedsieniu trąby się słyszeć dały, Sieciech wiódł braci, przyodzianych rycersko i strojnych, którzy powtórnie Bolesławowi i Emnildzie do nóg padli.
Tuż stryjowie, bracia, wujowie, stryjeczni i dalsi powinowaci wstawszy objęli ich kołem i zapomniawszy na przytomność króla, jęli płacząc niemal z radości z kolei ściskać, podając sobie z rąk do rąk. Nigdy na dworze pańskim takiéj nie było wrzawy, nawet gdy Bolesław pod dobrą myśl gości poić kazał, a ci o poszanowaniu dlań zapomnieli. Już cichło, gdy ktoś nanowo wybuchnął okrzykiem, a za nim przez wszystkie izby rozchodziły się głosy i wybiegały na podwórze, a tam stojące tłumy powtarzały je po całym grodzie, na podzamczu nawet... choć