Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Bracia zmartwychwstańcy tom 3 080.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Andruszka przejęty jeszcze dobrocią królewską, szanując duchownego, wiedząc iż do dworu należał i opatowi służył, niebardzo miał się na ostrożności. Wiedział już, dokąd go wysyłano i nakazaną miał tajemnicę, ale zachowywać jéj tak ściśle względem ks. pisarza nie czuł się obowiązanym.
— Konie rozpatrujecie — rzekł mu uśmiechając się porozumiewająco ks. Petrek. — Potrzeba je dobrać tak, aby długą, ciężką, niebezpieczną wyprawę mogły wytrzymać.
Oczyma dawał mu do zrozumienia, że on o wszystkiém był uwiadomiony. Andruszka téż nie wątpił o tém.
— Życiebym dać gotów, aby miłościwemu panu jak najlepiéj usłużyć, — odezwał się.
— Niebezpieczna, trudna wyprawa... gorzéj, niż przeciw jawnemu nieprzyjacielowi... — rzekł ksiądz wzdychając — na baczności się mieć będzie potrzeba od niespodzianych zasadzek!..
Andruszka potwierdził to ruchem głowy.
— Kraj nieznany, ludzie obcy, a wielce przebiegli... Daj Boże podołać temu...
— To już nie moja rzecz — odezwał się Andruszka, — ale tego, co lepiéj znając wszystko, prowadzić będzie... Ja w obronie tylko i na posłudze mu stawać muszę.
— Mamli dać radę? — szepnął ks. Petrek dla lepszego zbadania. — Nie szukajcie manowców,