Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Bracia zmartwychwstańcy tom 3 097.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

trek w końcu — wszystkim nam wiernym sługom miłościwego, wielkiego pana naszego idzie o utrzymanie go w najdłuższe lata!.. Niech mi więc będzie przebaczoném, jeźli się odezwę w téj rzeczy.
Opat spojrzał ciekawie.
— Na smutek miłościwego pana nie ma ratunku innego, tylko tę świątobliwą panią, nieodżałowanéj pamięci królowę, zastąpić inną u boku jego niewiastą. Lepiéj stokroć jest, aby świętym związkiem małżeńskim został z inną połączony, niżby miał pokątnéj szukać pociechy w ladajakich miłostkach...
Opat Aron słuchać się zdawał z uwagą, nie przecząc wcale, czém ośmielony nieco ks. Petrek mówił daléj.
— Myśmy do poskramiania naszych namiętności nawykli... lecz królowie a rycerze hamować ich nie umieją... Caro infirma... królowéj potrzeba...
— Nie rychło o tém mówić się będzie godziło — przerwał opat.
— Lecz potém zapóźno być może, gdy król zakosztuje swobody, do któréj czasu swych wojen był nawykły — mówił pisarz. — Im krótsze będzie wdowieństwo jego, tém dla duszy jego zbawienniéj.
Tu zatrzymał się nieco i zawahawszy ciągnął daléj.
— Pomiędzy ludźmi we dworze mowa jest,