Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Bracia zmartwychwstańcy tom 3 110.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

na czatach tam stać musieli. Benedyktyn zaś utrzymywał, iż właśnie spoczywali może po przewozie.
Dosyć długo dla rozlanych wód czekać musieli na przewoźników, którzy wpatrując się pilnie w gromadkę, przybili i milcząc zabrali ich na pokład licho zbity, a zaledwie mogący pomieścić ludzi i konie.
Andruszka, który na wszystko miał oko, niespokojnym był widząc, jak bacznie się im przypatrywano, owa kupka ludzi na przeciwnym brzegu wcale nie ustępowała. Na pół rzeki już mogli dojrzéć, że to byli uzbrojeni pachołkowie, którym na przedzie stojący, pokaźniejszy wąsal, zarosły czarno, dowodził.
Stał on twarzą zwrócony ku promowi i bacznie się zbliżającym przypatrywał. Nic już nie mówiąc o. Romualdowi, Jaksa sposobił się do obrony i ludziom oczyma dał znak, aby się na baczności mieli.
Gdy prom już się zbliżał do lądu, pachołkowie stojący u brzegu, na skinienie dowodzącego, kołem obstąpili miejsce, do którego przybijać miano.
O. Romuald zaręczał, iż to nic innego nie znaczyło, nad okup od przewozu i przejazdu, który wszyscy naówczas właściciele zamków na swoich ziemiach, często z największą uciążliwością podróżnych, lub i z napaścią na nich rozbójniczą, pobierali. Puszczono księdza naprzód, którego suknia duchowna najlepszą była obroną.