Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Bracia zmartwychwstańcy tom 3 167.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

dawny porządek, wwiodło jakiś zamęt, napełniło niemal strachem dawne sługi.
Pytano się siebie cicho, co będzie z tego panowania niemki zalotnéj, nad królem chwilowo zaślepionym. Nikt się jednak nie ośmielał rzec słowa. Opat milczał i stronił nieco od dworu. — I na to Bolesław uważać się nie zdawał.
Były to pierwsze dnie roznamiętnienia krewkiego pana, całe oddane niewieście, która umiała oderwać go od wszystkiego i zawojować dla siebie.
Z tego czaru i upojenia nie wyszedł król Bolesław, aż gdy jednego wieczora, Zyg nie przyniósł mu korony skręconéj ze słomy i nie położył jéj u nóg jego. Karzeł był głupawy, iż się na żart taki ważył.
— Miłościwy panie — rzekł śmiejąc się — trzeba będzie słomianą się kontentować, bo złotą cesarscy porwali.
Bolesław nie rychło go zrozumiał, a znaczenie słów pojąwszy chciał go kazać wyrzucić precz i osmagać. Zyg do nóg mu upadł, wyznając, że w całym dworze mówiono o tém.
Burza powstała sroga. Chciała Oda króla uśmierzać, odepchnął ją po raz pierwszy wejrzawszy na nią tak, że pobladła i cofnęła się przelękła.
Na wołanie pańskie, które grzmiało jak burza rozhukana, zadrżało co żyło, biegło wołane co za-