Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Bracia zmartwychwstańcy tom 3 193.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

tego, którego sprawą i prawie wyłącznym owocem trudu był dzień dzisiejszy. Modlił się ze spokojem człowieka, dla którego wszystko co świat dać i odjąć może, obojętném się stało, spodziewaném i zwyczajném. Wzrok ks. Petrka ilekroć padł nań zaogniał się, białka zdawały krwią zachodzić, oddychał ciężéj, piersi miał zemsty i nienawiści pełne.
Na dworcu wnet otoczyli króla wszyscy, niosąc mu dary i życzenia. Tu poznać było można, jak ten surowy i gwałtowny często król umiłowanym był przez wszystkich. Wojacy szczególniéj, którym w obozie był starszym bratem, zbliżali się doń jak do towarzysza broni, przejęci i poruszeni. Bolesław miał dla każdego uśmiech i wesołe słowo.
Dnia tego królowa jedna była nieco zapomnianą, lecz twarzą wesołą kłamała uszczęśliwienie wielkie, czekając swéj chwili. Jakoż król w ostatku do niéj się zwrócił, a była dnia tego taką krasą przyobleczoną, że oczy wszystkich oderwać się od niéj nie mogły. Siedzenie jéj zgotowaném było przy królewskiém. U tegóż stołu cała zasiadała rodzina, dumna Ryksa, któréj piękność poważna o lepszą szła z zalotną Odą, Mieszko, Bezprym nawet, i w sukni duchownéj skromny i pokorny Dobromir, syn Bolesława, który w Trzemesznie po dobréj woli z mnichami razem przemieszkiwał, a był tak szczęśliwy, że innego