Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Bracia zmartwychwstańcy tom 3 195.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Gwarna biesiada przeciągała się bardzo długo, nietylko na dworcu, lecz w przybudowanych izbach stołowych pod namiotami, a dla pospolitego ludu pod gołém niebem. Ktokolwiek przyszedł dnia tego, został nakarmiony i napojony, nie odpychano nikogo, nawet najnędzniejszego żebraka.
W jednéj tylko oddalonéj izbie na grodzie, któréj drzwi stały niezamknięte otworem, radości ani biesiady, ni życia nie było. Zajmował ją od lat wielu oślepły Odylon. W przededniu przybycia króla Stoigniew obawiając się, aby zuchwalstwem swém uroczystego nie zamięszał obrzędu, zmuszonym był zamknąć go i straż postawić. Starzec zagniewany, oszalały, który wiedział co się na grodzie gotuje, z gniewu i boleści miotając się zamknięty i bijąc o drzwi i ściany napróżno, padł nareszcie dobity rozpaczą i konał...
Rankiem Stoigniew, któremu znać dano, przyszedł opatrzéć trupa; znalazł go skostniałym.
Leżał na wznak z piersią obnażoną, z brodą rozwianą, z usty otwartemi, jakby w szyderskim ostatni raz rozdarły się uśmiechu, z pięściami zaciśniętemi, a u nóg jego chłopię co go wodziło, skulone płakało rzewnie.
W pustéj izbie nie było więcéj nikogo, na progu szczebiotały wróble zbierając rozsypane chleba pruszyny. Niedaleko ztąd rozlegało się wesele, tu była cisza śmierci i pustka niedoli...