Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Bracia zmartwychwstańcy tom 3 221.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

z rycerstwem walkę. Sądzono, że w końcu głodem i niedostatkiem ich zmogą. Tak upłynęło kilka miesięcy w życiu nieustannéj trwogi. Kiedy niekiedy śmielszy ktoś w kilkadziesiąt koni wypadał w lasy za zwierzyną, w pola, z których zabierano wyrwane naprędce zboża. Choć gęb do karmienia było wiele, starczyło jednak od głodu.
Czasem przyciągały gromady i szły niemal pod sam gród, przypatrując mu się; odpędzano je strzałami i nie ważyły się kusić o zdobycie. Wieści zaś z Poznania, od Krakowa nie mieli Jaksowie, bo tam czesi pustoszyli ogniem i mieczem i ludność wypędzali nawet tysiącami, przesadzając na swoją ziemię.
Nie było pana, nie było Boga, nie było życia.. pustynia jedna i zgliszcza, a wśród nich wałęsające się tłumy upojone.
Łakomstwo na zdobycz, któréj się u Jaksów spodziewano, wreszcie rozproszonych napastników w jedną zbiło gromadę. Kilka tysięcy czerni, najrozmaiciéj zbrojnéj, bez wodzów prawie, bez ładu, strasznéj liczbą tylko, wylało się jednego wieczora jesieni pod gród Jaksów i całą dolinę, wśród któréj leżał, obozowiskiem zajęło. Niewiasty patrząc z wietrzników domostw płakały licząc i nie mogąc przeliczyć tych tłumów, których wrzaski śmierć się zapowiadać zdawały. Niektórzy bliżéj podbiegając usiłowali przerazić groźbami i łajaniem. Nie strwożyli się Jurga i Andruszka,