umieli zawsze pozorami pobożności, łagodności przybranej i umiejętnem odegrywaniem komedji wkraść się w łaski pani podkomorzynej. Ci raz uzyskawszy jej łaski, kierowali biedną jak się im podobało, używając jak narzędzia często do największych niesprawiedliwości. Trochę słaba dla pochlebców, w ich miodowych słówkach widziała czułość, serdeczne przywiązanie i szczerość. Nic nie mogło wyprowadzić jej z błędu. Najgrubsze udawanie niezgrabne, na którem poznawali się wszyscy, ona brała za szczerą prawdę.
Syn ukochany uchodząc za najpoczciwszego chłopca, sposobił się na największego łotra. Słudzy bezwstydnie kradli staruszkę, dwór pobożnej pani był serajem młodego panicza i mnogich jego przyjaciół; o trzy kroki od jej oficyn sceny najrozpasańszej rozpusty odbywały się bezkarnie. Staruszka zatopiona w modlitwie, nic a nic nie widziała. A gdy ją dochodziły krzyki, śmiechy, szalenia, mówiła sobie kończąc koronkę: „Byleby uczciwie, niech się bawi! To się wyszumi. Zwyczajnie młodość. Byleby to zdrowiu Jaśka mego nie zaszkodziło!”
I posyłała w wielkich razach na zwiady faworytę swą zaufaną, pannę Teklę, która że była tez[1] dobrą przyjaciółką pana Jana oddawna, zawsze wracała z doniesieniem, że zabawa choć głośna ale niewinna, i pan Jan zdrów dzięki Bogu!
Tak lata upływały w Sumaczej, a Jaś szybko tracił piękną ojcowską i macierzystą fortunę, na którą jak krucy zlecieli się owi przyjaciele, co to ich wszędzie pełno, gdzie tylko półmiski dymią i butelki strzelają.
Dobroć-sama czasem robiła uwagi Jasiowi, ale łagodnie, głaszcząc go pod brodę i z uśmiechem macierzyńskim, potem zaraz odzywała się do panny Tekli:
- ↑ Błąd w druku; powinno być – też.