biegły że zdrady domacał się rychło, Bartosz dla bliższych i dalszych nietylko zdawał się niepokonanym, ale strasznym. Szanowali go też ci nawet, co z drugimi jemu równymi z góry się obchodzili.
Ale Pawłowa napróżno ten charakter nieugięty w nędzy i spodleniu usiłowała wytłumaczyć Jasiowi i przedstawić go czem był. Pan Jan nie pojmował nic podobnego w budniku, i znudzony wreszcie, że go jakimś budnikiem jak wróble straszydłem płoszą, rzekł, posądzając o zmowę i rachunek starą: — No, to mu zapłacę co zechce. — Z tem odszedł.
A tego nie wie, pomyślała licząc złotówki Pawłowa, że gdyby mu dał cały swój dwór i majątek, toby mu Bartosz za podziękowanie w oczy plunął. Takito stary głupi!
Bardzo się chciało wdowie zyskać obiecaną jej za pośrednictwo ohydne nagrodę; głowę jednak łamała, jakby tego dokazać, nie mogąc ani się domyśleć, jak wkrótce okoliczności jej i Janowi w pomoc skutecznie przyjść miały.
Zrana więc jedną ze ścieżek leśnych posunął się ze strzelbą na ramieniu Maciej, za którym dążył w tropy Burek głodny, z podkulonym ogonem i jeszcze bardziej wpadłemi boki, ale uszyma najeżonemi i głową do góry. Drugą drożyną puścił się ku miasteczku, rezydencji urzędowej pana Pomocnika, stary Bartosz, wiodący konie żydowskie.
Pomimo nędznej jego odzieży i zmęczonych rysów