Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Budnik.djvu/050

Ta strona została uwierzytelniona.

osuszyć, jeśli głodno podjeść, jeśli czczo wódką pokrzepić, lub fajkę zapalić, lub drogi dowiedzieć; słowem, że zawsze dla czegoś wstąpić nieuchronnie do karczmy potrzeba. W najpilniejszym razie nigdy wieśniak, budnik, szlachcic i mieszczanin, zwłaszcza piesi, nie miną żyda, choćby tylko nogą na próg i zaraz nazad a dalej w drogę. Jestto jakby obowiązkiem podróżnych, pokłonić się tej pokusie naddrożnej. Jezdny czasem minie jednę, gdy gęsto stoją; pieszy żadnej. Żyd któryby zobaczył podróżnego przechodzącego obojętnie koło karczmy, miałby go w podejrzeniu i nie bez przyczyny.
Domyślicie się, że Maciej ściśle zachowujący zwyczaje starodawne, nie mógł Jankiela osobiście mu znanego ominęć. Jakoż brał za klamkę, gdy gospodarz wyciągający się jeszcze, zobaczył go dopiero i przywitał: — Hę? Maciej, hę a! dzień dobry!
— A! dobry dzień asanu.
— Zkąd?
— Juścić z domu.
— Może zwierzyna jest? Słyszałem ktoś strzelił niedawno.
— Jaka tam zwierzyna — cietrzewisko i to dla siebie.
— A przedać?
— Nie mogę, dla tatula — rzekł lakonicznie Maciej. — Dajcie kieliszek.
— Za wiele?
— Za dwa.
— A macie pieniądze?
— To ja oddam.
— Nie mogę — rzekł równie sucho i krótko żyd.
— A cóż będzie?
Żyd ramionami ruszył.