Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Budnik.djvu/068

Ta strona została uwierzytelniona.

obejrzeli się. Jeden z nich natychmiast rzucił się żywo, porwał za ramię Macieja i zawołał:
— Ot i on!
— Co za on?
— Ot! on jest! ot jest! — powtórzyli żołnierze oba. — Nu! to szczęście — i nim jeszcze Maciej zagłupiony i nie mogący pojąć co to znaczy przyszedł do siebie, odebrali mu strzelbę, pochwycili od niego torbę, skrępowali w tył ręce.
Budnik osłupiałym wzrokiem toczył wkoło, wszyscy kupili się koło niego.
— Co to? Co to? pytali ludzie — za co?
— A te gałgany budniki, to konie kradli. Dziś pan Pomocnik złapał ojca co prowadził je, a oto synalek, za którym nas posłali; sam w ręce wpadł.
— Nu! ruszajmy do miasteczka! ruszajmy! Noc się robi.
I nie czekając chwili, spiesząc się tak, że nawet zapomnieli za wódkę zapłacić, wynieśli się co najrychlej z karczmy. Kowal sam pozostawszy, rozmyślił się z mąką jechać choć po nocy do budy w Osikowym Ługu, dać znać Pawłowej i Julusi, że ojciec i syn pobrani zostali. Byłoto poświęceniem z jego strony, ale teżto był pobożny i poczciwy człowiek; panów kochać i służyć umiał. Panowie, Bogiem a prawdą, tyle się jemu i rodzinie dali we znaki, że porachowawszy ściśle co doznał i co czuł, nienawiść jego trzeba mu było przebaczyć.
Dwóch dworskich przytomnych wzięciu Macieja, powróciwszy wieczorem do Sumaczej, rozpowiedzieli o tym wypadku w oficynie. Dowiedział się i służący pana Jana i panna Tekla, która o wszystkiem wiedzieć była