Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Budnik.djvu/076

Ta strona została uwierzytelniona.

to nie może być, żeby oni byli co winni; my wam zaraz rozpowiemy jak to było.
— Niechżeno ja wprzódy mąkę zniosę — odparł kowal, i dźwignął jeden worek.
Cały wieczór potem trwało rozpowiadanie obszerne wczorajszego przybycia żydów, które Pawłowa dziwnemi pomysły ozdabiała. Nareszcie dobrze po północy kobiety ustąpiły do alkierza, a kowal układł się w pierwszej izbie na ławie.
Szarzało kiedy powstawali. Julusia całą noc we łzach spędziła. Nim się kum wybrał napowrót, i konie też przysłane przez podkomorzynę nadeszły. Wielkie było podziwienie naprzód, potem radość niezmierna Pawłowej, która wszakże pokryła ją udanym frasunkiem, starając się przekonać Julusię, że nie gardząc łaską pańską jechać należało.
Dziewczyna sama nie wiedząc czego płakała; kowal pocieszał ją opowiadaniem o dobroci starej pani. Chatę bez obawy szkody, boć tam w niej nic nie było, powierzono na straż sąsiadowi Marcinowi, budnikowi, a krowę i kozy kowal zabrać z sobą przyrzekł. Wyjazd postanowiony został i obie kobiety już się około niedługiego wyboru krzątały.

XIII.

My opuścimy Julusię odjeżdżającą we łzach do dworu, i Pawłowę która łzy udaje, pociąga nosem, oczy wyciera, spluwa, charka, w sercu się radując próżnowaniem i dostatkiem przyszłym; powróćmy do miasteczka, gdzie stary Bartosz i Maciej uwięzieni siedzą.