Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Budnik.djvu/079

Ta strona została uwierzytelniona.

się rozsłuchali, nim naradzili, nim namyślili pójść, nim to uskutecznili, wiele a wiele upłynęło czasu nienagrodzonego.
Już i liście na drzewach zapachem napełniały powietrze, a starzec jeszcze siedział w dusznem, zamkniętem, miejskiem tak zwanem więzieniu. Lecz jak zmieniony, jak zestarzały, jak znędzniały! jak strapiony i własnem położeniem i niedołężnością syna i niepokojem o córkę o którą się lękał, i spodleniem, które go spotkało! Ciężko było poznać!
Duma i powaga, które tę piękną twarz niedawno jeszcze tak charakterystyczną czyniły, zmieniły się teraz w rozpacz niemą i głęboką, milczącą boleść; przywalony zdawał się o kilka lat starszym, na skroni jego ciemny włos nagle poczynał się srebrzyć i bieleć. Dokoła oczów zapadła skóra i porysowały się marszczki, a usta zacięte silnie, z trudnością nawet na westchnienie otwierały się; tak je wola starca rozkazem milczenia zamknęła potężnie.
Maciej ogłupiony bardziej jeszcze, nie wiedząc co się z nim dzieje, najspokojniej znosił uwięzienie i godził się ze swym losem. Mawiał tylko czasami, że boi się jak ich uwolnią, aby go tatulo nie połajali. Nie chcąc czasu tracić, uczył się fajkę palić.

XIV.

Gdy się to dzieje w miasteczku, druga scena tego biednego dramatu odegrywa się we dworze.
Pawłowa z Julusią przybywszy do Sumaczej, osa-