Tu na wspomnienie ojca znowu zakrywała sobie oczy, narzucała na siebie suknie, chustki, pościel swoję, usuwała się pod sprzęty, aż przestrach który nią wstrząsał do głębi przeszedł powolnie, rozpłynął się łzami, a po nim rozświtało znów rozkoszne marzenie.
— Patrzcie — mówiła — dokoła panowie, panie, książęta, królowe, a wszyscy kłaniają mi się. Jasieńko mnie prowadzi, prowadzi i posadził na bogatym tronie. Matka siwo-włosa błogosławi nam. Ot! i dzieciątko maleńkie to nasze! Jakie śliczne! co za włoski złote, jakie usteczka różowe, jakie oczki ma niebieskie!
Często dnie całe ciągnęły się te rozmowy samej z sobą, z urywanych wyrazów składane, które Pawłowa słuchała z przestrachem, Jan pogrążony w głębokiem zadumaniu i smutku.
Jan bowiem od niejakiego czasu odmienił się bardzo. Ludzie właśni zrozumieć nie mogli, co mu się stało: bo nikt nie przypuszczał, żeby obłąkanie biednej dziewczyny przyczyną zmiany tej być mogło. Tak przecież było.
Zerwał nagle zabawy ze zgrają towarzyszów, odepchnął od siebie dawne ulubienice; chmurny, zamyślony, smutny, albo sam jeden siedział zamknięty, albo milczący przebywał przy matce, albo latał jak szalony na koniu, lub dnie całe trawił w chacie budnika o chlebie i wodzie.
Nie uszło to oka pani podkomorzynej, która o zdrowie Jasieńka frasować się poczęła i wysłała czemprędzej po doktora.
Ale co lekarzom do chorób duszy i zgryzot sumienia? tego ani hydropatja, ani alleopatja nie uleczy.
Pokiwali głowami lekarze, zapisali coś na papierku
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Budnik.djvu/087
Ta strona została uwierzytelniona.