co się podobno zostanę; ta i Burek, jeśli nas wilcy nie pojedzą.
Bartosz nareszcie podniósł łysą głowę, zwalaną piaskiem i ziemią, i zawołał:
— Módl się! Czyż i u grobu siostry, ani ci co w sercu zabije, ani łza nie przyjdzie. A Boże!
Maciej posłuszny rzucił nóż, którym strugał łuczywo i pokląkł, przeżegnał się bez omyłki i głośno jak dziecko począł bez zająknienia pacierze odmawiać, a skończywszy wszystkie ile ich umiał, przeżegnał się znowu i wstał.
— Już! — rzekł do ojca.
Ten ściągnął się tylko z ziemi podpierając ręką. — Do roboty! rzekł. Widzisz, że leży bez trumny, zrobim jej trumnę choć z dranic, niech nie wala się biedne dziecko bez pogrzebu. Do siekiery.
Straszno było patrzeć na tego starca, który podwajając siły z rozpaczą i gorączkowym pośpiechem, ciął drzewo potężnie i odrzucał ogromne trzaski. Sam on miarę wziął na ciało córki, sam kierował robotą trumny, która w kilka godzin mizernie skleconą została. Ukląkł starzec wyściełając ją mchem i nieśmiertelnikami, a potem napozór obojętny, postąpił ku ciału córki. Ale tu znów boleść nim owładła niepokonana, padł na jej ciało i płakał.
Dziecko moje! dziecko moje! — mówił głosem przerywanym łkaniem — takiżto ja dzień w mej starej głowie marzyłem dla ciebie! Myślałemże kiedy, że ci zbójca w lesie z kradzionego drzewa trumienkę ciosać będzie i na nieświęconej ziemi, krwią zmazanemi rękoma, zwiędłą zawczasu i obłąkaną nawet w godzinę śmierci — pogrzebie! O mój Boże! jedno chowam, a drugie! drugie! Bóg wie jak ono skończy! Żegnaj mi
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Budnik.djvu/121
Ta strona została uwierzytelniona.