i znikczemnienie przysposobionych do niewoli i uśmiechających upodleniu.
Jedne za drugiemi szeregiem, wśród palm, kaktusów, aloesów, winnic i wdzięcznie strzelających z gęszczy ciemnych sosen, z rozpiętemi dachy swych gałęzi, stały owe tajemnicze patrycyuszów i wyzwoleńców przytułki, całe z marmurów, drogich kamieni, muszli perłowych i bronzów... w pół na morzu, pół na lądzie... Daléj, już za Pausilippem, ku Puteolom rozpoczynały się spalone pola Campi phalaegrei, pełne widowisk strasznych, buchające podziemnemi ogniami, po których poetyczne latały wspomnienia...
Za to ku morzu jasno było i dla oka wesoło.
Samo nazwanie Pausilippu (rzuć smutek) powoływało pielgrzymów, przybywających aby tu o troskach Rzymu zapomnieli i całkiem miękkiemu spoczynkowi się oddali. Każdy też tu przybywał tyko[1] odetchnąć powietrzem wonném, skąpać się w morzu lazurowém, posłuchać nocą tajemniczego głosu śpiewnéj fali, zjeść ostryg Lucrińskich, napatrzéć się greckich dziewcząt i skryć przed ludźmi i światem.
I domki te, z cegieł różnobarwnych, z marmuru porfyrów powznoszone, nosiły na sobie piętno jakieś swawolne, które niedozwalało wziąść je za poważne schronienie senatorskie; tu się ciężką zrzucało togę i koturn surowy, a w sukni lekkiéj, któréj Rzym nigdy nie widział, szło po zielonéj mu-
- ↑ Błąd w druku; powinno być – tylko.