go okiem błyskami zachodu oślepłém w morze się wpatrywał.
— Cajus! — zawołał na młodzieńca stojącego najbliżéj — spójrzyj ku Pitecusie, — nic-li tam nie widać na morzu?
Caligula wystąpił szybko, posłuszny, z za słupów, przyłożył rękę do czoła i począł patrzeć uparcie na uspokojone fale....
— Nic, ojcze — odezwał się po chwili — ani żagla, ni okrętu....
— Nic i nic! — głucho powtórzył Cezar — nic... I dodał wiersz jakiś grecki, o który, zaledwie dosłyszany, dwaj grecy w czerwonych sukniach jęli się spierać, przypisując go jeden Homerowi, Hezyodowi drugi, ale wrzawa powstająca, spójrzeniem zaognionych oczów Tyberyusza w ołowiane zmieniła się milczenie.
Cezar wstał z ciężkością, a raczéj dźwignął się z siedzenia, powiódł jeszcze po morzach oczyma, lekki uśmiech przebiegł mu usta zsiniałe i miał się skierować ku portykowi, gdy nagle, jakby z pod ziemi wyrosła, od strony morza ukazała się czepiająca po stromych skałach i po nad nie wyskakująca postać człowieka.... Przerażony nagłém jéj ukazaniem cofnął się Cezar i zadrżał chorobliwie, ale wnet pohamował strach i stanął jak wryty, bledniejąc tylko od gniewu.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Capreä i Roma Tom I.djvu/087
Ta strona została uwierzytelniona.