Szedł tędy Cezar z Thrasyllem, zatrzymując się co chwila, jakby nie pewien był, czy użyje przechadzki: czy do wieczornéj zstąpi kąpieli; twarz miał posępną, zadumaną, niekiedy oko jego zbladłe i wydęte spozierało ukradkiem na spokojnego filozofa badawczo, ale tak, aby wejrzenia nie postrzegł, ani się badania domyślił.
Thrasyllus stąpał poważnie, powoli, bez zbytecznego uniżenia, z obojętnością stoicką, towarzyszącą mu we wszystkich życia przygodach.
— Przyszłość ci wiadoma? — zapytał stojąc nagle Tyberyusz — nie prawdaż Thrasyllu?
— Przyszłość objawiają nam bogowie i od bogów dana nauka... są chwile — rzekł powoli starzec — w których się ona przed nami odsłania, są dnie ciemne kiedy ją dójrzeć trudno... i Sybille nie codzień wróżyły....
— Córka Hekuby dniem przepowiadała i nocą! — zarzucił Tyberyusz.
— Może dla tego nikt jéj też nie wierzył! — odparł starzec.
— Nie zawiodłem się nigdy na przepowiedniach twoich — dodał Cezar — wiesz, żem innych astrologów wygnać i wymordować kazał... było to plemię oszustów.... W ciebie wierzę jednego, Thrasyllu, tyś mi jeszcze w Rhodos przepowiedział Rzym i Capreä... powiedzże mi... jasno widzisz resztę mojéj przyszłości?
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Capreä i Roma Tom I.djvu/093
Ta strona została uwierzytelniona.