Nie bez przyczyny się niepokoił tak bardzo, choć swobodną myśl i wesele udawał. — Rzym już mu się wyślizgał z dłoni, Syn Strabona o lepszą walczył z Cezarem, dlań nawet stając się strasznym.
Ciemiężca ten, pozbywszy się Drusa, sięgał napróżno po rękę jego wdowy, aby się do rodziny, Augustów przybliżyć; odepchnięty, zamierzył opanować władzę i strachem panicznym ją zdobywał. Panował on w Rzymie, gdy Tyberyusz tylko w Caprei, i więcéj go już czczono i szanowano niż starego wygnańca, który ze zwykłą sobie chytrością im mocniéj się go obawiał, tém czuléj głaskał i większemi obsypywał dostojeństwy.
Aż trudném się już stało tego dowódzcę pretoryanów i pana stolicy obalić; — Senat padał mu pod nogi, żołnierzy płatnych swawolą miał po sobie, strach blady imie jego czynił potężném.
Musiał więc Cezar cierpiéć i czekać, a w ostatku oprzéć się na cnocie i prawości Fulcyusza Triona konsula, którego znał charakter i odwagę. W téj chwili właśnie, zausznik Cezara, Sertoryusz Macron, posłuszny woli jego wykonawca o[1] osobisty nieprzyjaciel Sejana, z listami do Senatu wysłany był do Rzymu tajemnie, mając sobie poleconém wywrócić przywłaszczyciela, chociażby uciekając się do środków ostatecznych, choćby obwołując Drusa młodego wodzem ludu.
Tym czasem znając potęgę Sejana, Tyberyusz
- ↑ Błąd w druku; powinno być – a.