Szczelina, w któréj zasiadł ten domek kamienny tak była zatajoną przed oczyma ludzkiemi, a ścieżka wiodąca do niéj tak niebezpieczna i niedostrzeżona, że trafić przypadkiem było tu prawie niepodobna.
Kozy tylko wskakiwały na ten wierzchołek i spuszczały się za najmniejszym szelestem w zieloną dolinkę a raczéj krater kamienny, który to gniazdo okrywał.
Tu przyczepiony był do boku skały domek z kamienia, prosty, tuskańskiéj budowy, tak okryty liśćmi bluszczu i winną macicą, osłoniony starém ogromném drzewem figowem i kasztanami, że go z blizka nawet dostrzedz było trudno, bo barwą kamienną uwodził. Maleńki taras z brył kamieni dzikich nieco wystawał u wchodu, a osłaniający go murek zakrywał nawet nizkie drzwi, któremi się do ciasnego atrium wchodziło. Żadnego zresztą okna na zewnątrz nie miały ściany.
Ścieżka, która prowadziła do tego zakątka, tak kręto biegła po skalistych, nie kutych, ale przez samą naturę przysposobionych stopniach, tak często przechodziła zarosłe trawą żółtą przestrzenie, że śladu jéj nie mógł dopytać nieświadomy téj kryjówki....
Niewielka dolinka, ukryta pomiędzy skałami, obejmowała tylko ogródek zasadzony warzywem, trochę latorośli winnych, kilka drzew oliwnych z po-
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Capreä i Roma Tom I.djvu/126
Ta strona została uwierzytelniona.