Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Capreä i Roma Tom I.djvu/141

Ta strona została uwierzytelniona.

rów, w niezwykłych barwach przedstawiająca się oku, wreszcie nad głową jeżące się skały dzikie, czarne, odblaskiem lazurowym jaśniejące... czyniły wrażenie potężne, jakby świata duchów, piekieł i Bogów...
Cezar popatrzał, uśmiechnął się i pozostał obojętnym.
— Priscus doprawdy wspaniale ugaszcza Cezara — rzekł krzywiąc pogardliwie usta... ale mi tu brak czegoś jeszcze..
Niespokojny sługa szukał oczyma, coby dodać jeszcze można, gdy Cezar dokończył:
— Poety, któryby śpiewał te cuda... jak wczoraj...
Nikt się ust nie odważył otworzyć, tylko Cajus, który we wszystkiém chciał naśladować Cezara i na jego wzór twarz i słowa urabiał, uśmiechnął się jak on szydersko.
Przy panu siedzieli dziś, położyć się nie śmiejąc, Vescularius i Marinus, dwaj starzy dworacy, którzy tylko co z Rzymu wrócili; starcy jak on, towarzysze jego z Asterem na Rhodyjskiém wygnaniu, dziś dobrowolnie zamknięci z nim w Caprei.
Były to dwa wzory upodlenia i dworactwa, dla których już nic nie pozostawało, by dosięgnąć ostatecznéj granicy bezcześci i bezwstydu. Oba, choć rzymscy patrycyusze, byli tylko piérwszymi niewolnikami Cezara i nigdy najdzikszy objaw je-