Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Capreä i Roma Tom I.djvu/164

Ta strona została uwierzytelniona.

ny, zamknięty, niewidzialny, stał jak posąg mściwego jakiegoś nieubłaganego Fatum. Krew lała się strumieniami, najbliżsi nie czuli się bezpieczni, Cajus nie wiedział co począć, i pochlebiając z razu przybranemu ojcu, który z pogardą go prawie odpychał, zwrócił tajemnie oczy na Macrona.
Upadek Sejana, ohydnego tego kata a świeżego wodza pretoryanów stawił teraz na najwyższym władzy szczeblu; pozorna nieczynność Tyberyusza czyniła go silniejszym jeszcze. Cajus, mimo swéj głupowatości dostrzegł to łatwo i postanowił korzystać; Macron nie unikał go na osobności i pakt dwóch godnych siebie zbrodniarzy począł się od rozpustnych wycieczek nocnych.
Inni towarzysze wygnania Tyberyuszowego w nie mniejszéj byli niepewności o losy swoje i przyszłość zagrożoną, jedni już ku Cajusowi się zwracając nieznacznie, bo przewidywali rychłe jego panowanie, drudzy pragnąc się usunąć a nie śmiejąc zażądać odprawy, która mogła podejrzenie obudzić.
Vescularius i Marinus w téj chwili mieli największe powody strachu o życie; starszy z nich był wprawdzie od dzieciństwa przyjacielem Tyberyusza, towarzyszem jego wygnania, powiernikiem wyprobowanym, ale w uśmiechu pana i łaskach wyczytał już przepowiednię śmierci.
Nerwa także chodził zasępiony i milczący, nie śmiejąc jednak wyspy opuścić.