Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Capreä i Roma Tom I.djvu/172

Ta strona została uwierzytelniona.

Ennia zarumieniła się trochę, ale schyliła szybko, poprawując zagięty brzeg tuniki, tak że mąż jéj zawstydzenia nie dostrzegł.
— A Cajus? jak go sądzicie? — spytała nabierając odwagi.
— Małpa Tyberyuszowa... ale mu Bogowie ani sił jego, ni dowcipu nie dali... Któż wie? ten może lepiéj niż inny, bezsilny, da się prowadzić.
Ennia poruszeniem głowy tylko wskazała że dzieli jego zdanie.
— Czemuż — dodała nieśmiało — Naeviolu mój, nie starasz się zawczasu przybliżyć do niego i serca pozyskać?
— Bo wiem — odparł szyderczo ale bez gniewu Macron — żeś ty mnie w tém zastąpiła, Ennio!
Kobieta zrazu się przelękła, cofnęła się krokiem, wstyd oblał jéj twarz rumieńcem, ale nie widząc groźby w oczach męża, ruszyła ramiony białemi...
— Mylisz się Macronie — rzekła...
— Wiem o tém... o wszystkiém! — zaśmiał się pretoryanin... — nie bój się, nie przeszkodzę ci być żoną Cezara, bylebyś została zawsze... Macrona kochanką...
Naevia zmieszana, zakryła twarz rękami i w głąb domostwa uciekła. W téj-że chwili czarny rzezaniec, pilnujący atrium, przyszedł panu oznajmić, że Cajus czekał nań przechadzając się w koło piérwszego podwórca.