Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Capreä i Roma Tom I.djvu/175

Ta strona została uwierzytelniona.

— A przyjdzież z nią młodość? — dodał. — Napróżno dotąd śledzą ją wszędzie... Priscus mówi, że pamięta oblicze żony Asiniusa, widział jéj popiersia... poznałby ją wśród tysiąca.. Wysłańcy jego od drzwi do drzwi przebiegają wyspę całą...
Macron uśmiechnął się...
— Stary z nami już żyje tylko! — zawołał — chce młodości, a lata codzień mocniéj przygniatają go do ziemi... siły go opuszczają, choroba zjada, męczy się straszliwie...
— A lekarzy wezwać nie chce! — odezwał się Cajus.
— Wiecie — odparł Macron — co powiada Cezar, że po latach trzydziestu, kto siebie nie zna a sam się nie leczy, temu już nikt nie pomoże. Przytém... lęka się...
Spójrzeli sobie w oczy.
— A kogóż by się mógł obawiać? — spytał Cajus.
— Któż wie? wszystkich?
— Ale tobie ufa, Macronie, ty byś go mógł namówić, by czyjejś rady zasięgnął... Nie wszyscy lekarze oszuści i nie każde lekarstwo trucizną...
Popatrzywszy sobie w oczy, myśl swoją odgadli nawzajem, i Cajus podał dłoń Macronowi, szepcząc mu po cichu:
— Władzę z tobą podzielę...
— Lub śmierć! — odpowiedział atleta...