teolów, zkąd łódź czekająca nań przewiozła go do Caprei.
Ze strachem każdy dotykał stopą tego kątka ziemi, który naówczas światu panował, i Helios, acz na wszystko gotów, uczuł chłód w sercu, znajdując się w ręku najsilniejszego władzcy, co życie ludzkie miał sobie za igraszkę, a krwią szafował bez litości.
Modląc się, wysiadł na brzeg starzec i pieszo przeprowadzony został do dworku Macrona, gdy na ścieżynce doń wiodącéj, za niewolnikiem idąc, spotkał błądzącego ze swym smutkiem i walką w łonie biednego Hypathosa...
Jedno spójrzenie nań tak przypomniało mu Wschód i rysy własnego dziecięcia, że się zastanowił, mimowolnie wymawiając imię syna, jak gdyby ujrzał go powstającego z grobu.
Hypathos także, postrzegłszy nieznajomego starca, zmierzył go okiem ciekawém, ale niewolnik nie dał się wstrzymać lekarzowi, którego poprowadził i przypisując piękności chłopaka zdumienie Heliosa, przynaglił go pośpieszyć do domu Macrona.
Oba jednak, z wejrzenia na siebie, domyślili się wspólnego pochodzenia.
Długo w pustém atrium czekać musiał starzec zamyślony, nim wódz pretoryanów powrócił z czatów, które u drzwi Tyberyusza odprawiał, nie mogąc się doczekać, by go przyjęto i wpuszczono.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Capreä i Roma Tom I.djvu/194
Ta strona została uwierzytelniona.