Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Capreä i Roma Tom I.djvu/197

Ta strona została uwierzytelniona.

— A! wyzwól nas! wyzwól! — z zapałem do ucałowania ręki jego się cisnąc zaczął błagać Hypathos — wyrwij nas z tego więzienia....
— Wiemże ja czy sam cało wyjdę z niego? — odpowiedział starzec smutnie — czy kości moje nie pobieleją na téj wyspie dalekiéj?... Bóg silniejszy nademnie, on mnie i was ocalić może... módlcie się do Boga Abrahama....
— A! ja zmuszony składam ofiary innym bogom, bogom Cezara — przerwał Hypathos — jam już naszemu stał się niewiernym i niegodzienem, chyba pomsty jego!
Długo może byliby tak tęskno rozmawiali z sobą, gdyby poseł od Macrona nie zawiadomił Heliosa, że go Tyberyusz kazał przypuścić do siebie.
Odziawszy się więc w suknię grecką, obmywszy z pyłu, starzec wszedł, nie bez bojaźni wielkiéj w sercu, do willi Jowiszowéj. Na progu już, kilką słowy ostrzegł go Hypathos, jak się miał znajdować w obliczu Cezara.
— Nie okazuj nigdy, żeś odgadł myśl lub słabość jego, udawaj nierozum, nie objawiaj strachu... słów nie szczędź i do zbytku nie oglądaj się na nie; niewierzącemu w lekarzy, sam opowiadaj o niepewności swéj sztuki... i niech cię Bóg Izraela, jedyny Bóg nasz, potęgą swoją osłoni!
Helios na te troskliwe przestrogi uśmiechnął się smutnie.