— Zaprawdę — rzekł — będę czém jestem... a spotka mnie co Bóg przeznaczy!
Na drodze, o kilkadziesiąt kroków od miasteczka, spotkali się z Chariclesem, lekarzem greckim, wyzwoleńcem Cezara, który dowiedziawszy się od Macrona o przyjeździe żyda, śpieszył go widzieć i poznać. Charicles imieniem tylko był lekarzem Tyberyusza, stary bowiem, nawykły żartować z niego, niedowierzający mu, nic z ręki jego przyjąć nie chciał, czasem tylko sadzał do biesiady, aby strachem się jego nabawić. Zręczny Grek, nie mogąc lekarzem, stał się histrionem i rozrywał starca trafnemi żarty, lub kadził niesłychanemi pochlebstwy.
Był to jeden z tych typowych Greczynków (graeculi), których naówczas mnóstwo uwijało się po Rzymie, dworak, pochlebca, pasożyt, mim w potrzebie, człeczek, coby, jak mówi poeta, do nieba polazł za obiadem, a datek największą się nie wahał okupić podłością. Obok tego, Charicles tak był dumny ze swego pochodzenia i mądrości, że Rzymian w duszy miał za barbarzyńców, i choć sile ich i potędze się kłaniał, między swojemi przedrwiwał z nich, udawał, że się ich języka nauczyć nie może, o stolicy mówił z lekkim przekąsem o pozornéj cywilizacyi ruszając ramionami. Zarozumiały a zepsuty, płaszczył się potém nie tylko Macronowi, którego szerokie plecy szanował, ale ostatniemu wyzwoleńcowi, co mógł go zastraszyć lub zapłacić.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Capreä i Roma Tom I.djvu/198
Ta strona została uwierzytelniona.