Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Capreä i Roma Tom I.djvu/201

Ta strona została uwierzytelniona.

krzepić; godne ciebie, bo zaprawdę ciężkie... Wiesz zapewne, że Tyberyusz lekarzy nie słucha i śmieje się z całéj nauki naszéj.
— Ja sobie żadnéj nie przyznaję....
— Pozwólcie żebym wam jako dobry przyjaciel z góry oznajmił, że nie wiele tu jest do zrobienia... Ciało zniszczone, dusza je wielka stargała... starość złamała do reszty. Przytém — dodał ciszéj i poufnie — więcéj ludzi zgubiła niepowściągliwość, niż głód.
Żyd milczał; ta wstrzemięźliwość jego dla wielomównego Greka była niecierpliwiącą i niezrozumiałą; pojmował, że mógł mu prawdy nie mówić, ale wymagał słów choćby próżnych.
— Tajemniczy jak wyrocznia! — rzekł w duchu — Nie ma niebezpieczeństwa! z tą powagą i niezręcznością nie daleko zajdzie u Cezara!
Gdy się już zbliżyli do willi, przy któréj Macron z kilką wyzwoleńcami stali oczekując na starca, Charicles opuścił przybyłego, zapewniając go o najgorętszéj przyjaźni, zrodzonéj nagle, za piérwszém wejrzeniem, a już tak niepokonanéj, że jéj był gotów życiem dowodzić. Żyd przyjął to milczeniem obojętném, bo życie nauczyło go w tak żywe oświadczenia nie wierzyć, wziął więc zaklęcia za to, co były warte.
Na willi wszystko było w głębokiéj pogrążone ciszy, ludzie obawiali się przemówić głośniéj, niewolnicy i słudzy przesuwali się jak cienie milczące.