puszczał do siebie słowa nawet rzec po grecku, aby swéj słabości nie zdradzić, choć sercem był więcéj Grekiem niżeli Rzymianinem.
I w téj chwili, gdy Heliosa przyprowadzono, musiał cóś pisać, gdyż pugilares puścił z ręki, a stylet rzucony na stół pochwycił machinalnie i bawił się nim, poglądając na żyda, dziwując się może w duszy, że go mniéj widział przestraszonym, niż przywykł był piérwszy raz do siebie przystępujących znajdować.
— Pochodzisz z Judei? — rzekł po chwili spodziewając się kłamstwa może.
— Tak jest, Cezarze, Hebrejczyk jestem.
— I trzymasz się swojéj wiary? — z uśmiechem dodał Cezar.
— W niéj się urodziłem.
— Cóż ona naucza? — spytał po krótkiém milczeniu.
— Czci jednego wielkiego Boga! — odparł Alexandryjczyk.
— Jednego! — zaśmiał się Cezar — a jakże jeden wystarczyłby na cały świat i ziemię...
— Jak ty, Cezarze, na świat cały panujesz i wystarczasz!
To zręczne pochlebstwo prawie mimowolnie przyszło na usta starcowi; Tyberyusz się uśmiechnął.
— Mówią — dodał pisząc sóś[1] stylem po cytrusowym stoliku, stojącym przed nim, że Judea ocze-
- ↑ Błąd w druku; powinno być – cóś.