Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Capreä i Roma Tom I.djvu/211

Ta strona została uwierzytelniona.

Cajus i Macron spójrzeli po sobie znacząco, Charicles ruszywszy ramionami odstąpił od żyda z wyrazem jakiegoś szyderstwa.
— Znać — rzekł — żeście się z waszych ksiąg uczyli medycyny a nie z tych które my znamy, bo prawicie o lekarstwie niesłychaném, w które my nie wierzym... Lada ziarnko helleboru silniejsze jest od waszego leku!
— Daję co mam — odezwał się Helios pokornie i spokojnie — zresztą mało widziałem chorego, nie znam ciała, które mi leczyć każecie, a człowiek człowiekowi nie jest podobnym i co jednego żywi drugiego umarza.
— Ten dziwak — zaśmiał się Charicles usuwając od niego, — prawi nam tu sny jakieś za naukę podaje... zaprawdę niesłychane rzeczy... Niezrozumiemy się z nim nigdy!
I pogardliwie ramionami ruszył.
— Mędrcy, możecie się iść spierać na wolném powietrzu — rzekł Macron — sub Jove, idźcie, a nie żałujcie argumentów! dla nas one niezrozumiałe...
Charicles wnet skorzystał z pozwolenia i wrócił szybko do żyda, którego pochwyciwszy pod rękę, rad że mu go na pastwę dano, wysunął się z atrium na podwórze.
Cajus z wodzem pretoryanów zostali sam na sam, a piérwszy odezwał się zaraz: