ży i nieraz sieci przetrzęśli czy nie przywożę gościa, lub nie zabieram człowieka.
Starzec zamyślił się i zwrócił rozmowę na obojętniejsze pytania o życiu i rodzinie rybaka.
— Jestem Caprejczyk — rzekł mu Ulp — od kilku pokoleń żyjemy w téj grocie nad morzem samém, tak, że gdy burza się zerwie od strony lądu, nieraz bałwany zaglądają do mojego schronienia i morze do stóp mi przypływa. Alem ja z niém oswojony, szum ten lubię, kocham morze moje, a od następującéj na mnie fali mam głębsze schronienie, w którém i od ludzi skryć się mogę, choćby w piérwszéj jaskini plądrowali.
I dziad i ojciec i ja żyjemy tu sami, bez kobiet... W Surrentum często się trafia, że matki ubogie rzucają dzieci nad drogą niemowlętami [1], wówczas bierze je kto chce, jeśli źwierz nie pożre. Tak ojca mojego wziął dziad i jak własne dziecię wychował, tak mnie ojciec przyniósł nagiego i płaczącego z pod Herkulesowéj świątyni, którą ztąd widać tam na morskim brzegu... I ja kiedyś może znajdę sobie dziecię podobne, ale jak je wychowam... gdy Bogi z oczyma chleba mnie
- ↑ O zwyczaju tym rzucania dzieci pisze Swetoniusz: Caligula. 5. Claudyusz. 27. Tacyt w Germanii 19. Tertulian i inni. Zwało się to: Liberorum numerum finire!, Litościwsi lub spekulanci zbierali je i wychowywali.