pozbawią?... Żebraćbym nie potrafił... przyszłoby umrzéć z głodu!
Westchnął rybak, ale nieco pocieszony odszedł, czując, że mu balsam ujął już w twarzy boleści.
Helios siedział znów zamyślony na łożu, modląc się do Boga i pytając siebie w duszy:
— Dozwolisz-że, Panie, aby ludy, któreś Ty stworzył, zginęły w tym zamęcie? nie znając Ciebie ni praw Twoich? by nic świętego nie było! ni stary rodzic synowi, ni niewinność dziecięcia ludziom, ni łzy kobiéty, ni wstyd dziewicy, ni życie człowieka? by węzły krwi zrywała rozpusta a chciwość niweczyła przywiązanie? Możeli tak stać świat? możeli nieczysta siła pogan zalać nawet ten kraj nasz, który znał jedynego Boga i prawo dane przezeń ludowi, aby je rozprzestrzenił po ziemi? Kiedyż, a! kiedyż przyjdzie ten, którego obiecywali prorocy i oczekiwały ludy?
A potém wspomniał znów Helios na wieści z Judei, które przebiegały po Rzymie, i serce jego rozradowało się pociechą wielką, przeczuciem dziwném, że Zbawiciel świata przyjść już musiał a proroctwa były spełnione.
Zapragnął gorąco dostać się do Hieruzalem, aby ujrżéć[1] Pana i stanąć w orszaku zwyciężcy.
Tymczasem, z tych błogich myśli zbudziła go wrzawa i krzyki, uląkł się pożaru i wybiegł wyjrzéć przez zasuniętą okiennicę i kratą zabite okno.
- ↑ Błąd w druku; powinno być – ujrzéć.