Jakby na przekor, Hypathos codzień smutniał l[1] mienił się w boleściach napróżno skrywanych; wspomnienia ojczyzny nieznanéj, obudzone przez Heliosa, jego nauki, walka, jaką w nim wywoływały głoszone przezeń prawdy, wszystko to pogrążało Hypathosa w coraz widoczniejszych zadumach.
Mało zresztą pogodnych twarzy spotykał wkoło siebie drżący i ponury Cezar; Thrasyllus spokojny był ale pogrążony w sobie, Helios poważny i surowy, reszta dworu posłuszna, milcząca, kamienna. Macrona oblicze zdradzało opanowanie jakieś, Cajus uczył się ciągle głupim i obojętnym wydawać.
Trzeba też przyznać, że wypadki dworu i państwa nie mogły uśmiechu na usta wywołać; codzień wiadomość o śmierci czyjejś spadała jak kropla czarna na duszę tych, którzy sami dla siebie życia jutrzejszego nie byli pewni. Uśmiech, wejrzenie, słowo, mogły być wyrokiem, a dziwactwo pana zresztą nie potrzebowało się usprawiedliwiać niczém.
Co chwila przynoszono z Rzymu nowinę jakiegoś zgonu: zmarł Asinius Gallus, — do którego od dawna karmił nienawiść Tyberyusz, pomimo że mu się starał przymilać — zamorzony dobrowolnie głodem, co Tyberyusza do gniewu pobudziło na zbiega, bo śmierci zwyczajnéj za żadną nie uważał karę [2]; w strasznych męczarniach skonał Drusus syn