Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Capreä i Roma Tom I.djvu/252

Ta strona została uwierzytelniona.

całéj w półcieniach i mroku, dodawała jéj wdzięku jeszcze. Błyski słoneczne czepiały się gałęzi bluszczów i skrajów skał ostrych, drżały w wodzie maleńkiéj sadzawki, przez którą ciekawa rybka przedzierała się srébrnym migocąc grzbietem, lub pasem złocistego pyłu przerzynały wnętrza ciemne.
Juda i Rachel od kilku dni już siedzieli ukryci u Ulpa w gościnie, rzadko kiedy ośmielając się nawet do piérwszéj wynijść groty, bo się lękali wyszpiegowania przez straże i łodzie Tyberyusza, nieustannie krążące u brzegów, często przybijające nawet przed Ulpa pieczarę.
Niewolnicy pana zatrzymywali się u rybaka dla spoczynku, wpraszali w chłodny kątek jego schronienia, lub milczeniem znękani, wyzywali go do rozmów próżniaczych.
Dopiero gdy wioślarze spali gdzieś daleko, a łodzie ich puste kołysały się u brzegów na sznurach do lądu przykute, Ulp, obejrzawszy okolicę, dawał znać gościom swoim, że wynijść mogli z kryjówki. I wszyscy wówczas wychodzili nad morze, świeższém odetchnąć powietrzem, wonią fali i zapachem daleko rozkwitłych gajów.
Helios zastał ich w drugiéj grocie i nim nadszedł Hypathos, pośpieszył powtórzyć słowa Thrasylla, z przestrachem niezmiernym.
— Potrzeba uciekać — rzekł stanowczo — życie ważyć by się wyrwać ztąd, gdy i tak grozi mu co