Trzeba było z tych miejsc, przykre obudzających wspomnienie, osamotnionemu Judzie uchodzić; ból jego cichy, głęboki, ale wzrastający coraz, łzy wyciskał z oczów starego Heliosa. Chciał on z nim razem powracać do Rzymu, ale go Macron nie puszczał jeszcze; to szydząc zeń, to dzikie poddając mu myśli uzdrowienia Cezara silnym jakimś lekiem, ze wszystkich chorób na które cierpiał.
Tyberyusz sam rzadko go widywał, rozprawiał z nim rzadziéj jeszcze, ale były chwile, w których przyzywać go kazał, nie o swe zdrowie badając, ale zawsze o też same podania Judei, proroctwa i wieści przychodzące ze Wschodu. Cóż to szkodziło komu, że starzec siedziéć musiał, dręcząc się lata całe, byle w ich ciągu raz na pół chwili był Cezarowi potrzebny?
Uciec nie było sposobu, chyba nieznanemu, bo gdzież ręka i miecz Tyberyusza nie sięgały? Ten co się od nich usuwał, wszędzie dognanym być