Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Capreä i Roma Tom I.djvu/305

Ta strona została uwierzytelniona.

Ani ognia, ani zgliszczów, ani nowego miasta nie oglądał jednak Tyberyusz błąkając się jak wygnaniec. Zdaje się, że Cajusa podejrzywając o szalbierstwo poznawszy lepiéj, czy znudzony nim, myślał o wyborze innego po sobie następcy i szukał kogoś po myśli. Jakkolwiek tajemne były ich stosunki z Macronem, Cezar już o nich coś wiedział, już się czegoś domyślał, odgadywali téż cóś ludzie, choć ta przyjaźń dla jednych okrywała się obojętnością, dla drugich tłómaczyła miłostkami z piękną Nevią.
Nocne ich schadzki, narady, rozmowy przybierały dla niewolników pozór wesołych biesiad, do których przypuszczana żona pretoryana, przez usłużnego męża rzucona w ręce Cajusowi, mogła te spiski rozpustną spółką czynić dla nieświadomych, co się pod nią kryło. — Macron i Cajus, choć nic nie przedsiębrali, od dnia do dnia w osłabłym Tyberyuszu dopatrując oznak zbliżającéj się śmierci, — przerazili się dowiadując, że przed Thrasyllem Cezar utyskiwał, jakoby nie miał kogo po sobie następcą wyznaczyć.
Syn Drusa zbyt jeszcze był młodym, Klaudiusz z którego wszyscy wyśmiewali się na dworze, zbyt starym a głupim by mógł panować, obcego rodzinie swéj nie chciał naznaczać Tyberyusz, Cajusa, węża, jak go zwał, nienawidził coraz bliżéj poznając, — a Macron nawet, bojąc się być odga-