Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Capreä i Roma Tom I.djvu/312

Ta strona została uwierzytelniona.

łożyska, przenosił się z miejsca na miejsce, obawiając końca, ludzi, życia, obrzydłszy drugim i sobie, zgonu wreszcie doprosić nie mogąc.
Za nim szli w ślad ci których się lękał, nienawidził a ciągnął ich za sobą — wlokący się w pokorze z pochlebstwem na ustach i nienawiścią w sercu; — tłum przygnieciony... milczący, posłuszny, stado kruków opodal krążące nad zdychającém zwierzęciem.
Gdziekolwiek przybył Tyberyusz, długo wymieszkać nie mógł, zachciewał zmiany, spodziewał się polepszenia gdzieindziéj, niecierpliwił póki nie stanął, nazajutrz już tęsknił i puszczał się daléj znowu... Po Tusculum i Tibur wołał wielkim głosem Caprei, dyszący ledwie, zesłabły żądał jéj powietrza i ciszy...
Zdala spójrzawszy na Rzym, z pod murów jego prawie rozkazał orszakowi zawrócić, już w Astura uczuł się chorym ciężko, ale w oczach Macrona i Cajusa dojrzawszy radości, na przekór silił się zdrowego udawać; w Circei, dokąd go potém wieziono, znów odżył trochę, a co nigdy prawie igrzyskom się nie lubił przyglądać, zażądał tu wojennych widowisk. Słowo jego było rozkazem, nocą usypano cyrk z ziemi, wyłożono marmurami ze ścian domów i świątyń zdartemi siedzenia dla Tyberyusza Augusta, postroili się wszyscy wytwornie i lud zbiegł przyglądać dawno niewidzianemu igrzysku.