Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Capreä i Roma Tom I.djvu/314

Ta strona została uwierzytelniona.

że swojeby dał za pana. Starzec widział kłamstwo i udawał że go nie rozumie, aby nie przyśpieszyć śmierci.
Pochód przez Campaniję był powolny i do pogrzebowego podobny, choć Cezar starał się go uczynić wesołym, kłamiąc twarzą, zmuszając do żartów i śmiechu przybocznych.
Tak przybyli do Puteolów i brzegiem prześlicznéj zatoki ciągnęli ku willi Cezara, który legł znowu podróżą, choć powolną, do ostatka znękany...
Od Circei do świątyni Serapisa, w któréj chwilę się dwór zatrzymał, słowa prawie z ust Tyberyusza nie słyszano, ruchami tylko dawał znać, że pragnie wesołości, twarz jego pokaleczona wrzodami, oczy krwawe, usta zapadłe, opadająca głowa, zwiastowały nadchodzącą chwilę ostatnią. Gdy Macron zbliżał się po rozkazy, Cezar dawał mu je ręką drżącą, ruchem ust niepostrzeżonym. Oczy jego zwrócone były na Capreę, gdzie chciał odżyć w wonném powietrzu, ale przybyć tam brakło mu siły, trzeba było spocząć w Misene; czekać dnia pogodnego, by się na wyspę dostać. Jak czarowny kraj snów, stała ona przed oczyma jego w przezroczach powietrza i morza ametystową barwą okryta, zdając się wabić ku sobie.... Stała tuż blizko, a między nią i Cezarem śmierć już zaparła drogę....
Macron i Cajus spoglądali po sobie niespokojniejsi coraz, dwór już się zwracał ku nowemu słoń-