— Habet! — rzekł Cajus do towarzysza głosem tak stłumionym — że jak szmer wiatru słowa te przeleciały do uszu Macrona.
Charicles zbliżyć się chciał do Cezara, ale trwoga przykuła go do łoża.
Tegoż wieczora miał on odjeżdżać do Rzymu, Tyberyusz go zatrzymał tylko na biesiadę wieczorną. — Podano ostatnie napoje i miano skończywszy libacyą wstawać od stołów — Cezar zdawał się konać, tak oddech miał ciężki, przerywany, a wzrok osłupiały, i gdy szatę odrzucił, ujrzano krople potu występujące na jego czole.
Porwał się jeszcze i sparł na łokciu, zwracając twarzą ku towarzyszom.
— Dla czego milczycie — rzekł głosem zmienionym — milczenie nie jest bogiem biesiady, złe z nią w parze chodzi. Czemu nie zaśpiewa chór? dla czego Priscus nie każe greckim skoczkom, wesołym nas zabawić tańcem?
Rozkaz był jeszcze wszechmocnym, ale to, co zwykle wesele budzi, napiętnowało się smutkiem... Weszli Saltadorowie i śpiewacy, pieśń się ozwała miękka, lubieżna, rozkoszna, tęskna, ale po za nią wiał jakiś głęboki smutek, drżało przerażenie jakby przeczucie zbliżającéj się burzy.
Oko Cezara osłupiałe nie śledziło ruchów tanecznic, nie zwracało się za ich biegiem, utopione w dal ciemną, zastrzęgło i ścięło się bezmyślnie.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Capreä i Roma Tom I.djvu/319
Ta strona została uwierzytelniona.