Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Capreä i Roma Tom II.djvu/018

Ta strona została uwierzytelniona.

coby się mógł uchwycić — ale z czémże my to poczniemy? Ludzie znużeni głodem, rąk nie ma, pokarmu mało? A! zrobiemy co każecie, bicz zastąpi jadło! Ale naprawdę trzebaby nowych niewolników i nowego dozorcy... I ci co są, jeśli ich puścim do pracy a podjedzą i pozdrowieją, mnie się starego nie zlękną, i utrzymać ich nie potrafię.
— A gdyby lepiéj im było? — spytał Juda!
— To jeszcze trudniejsza rada! Gdyby to niewolnicy jak u drugich!... Są tacy powolni i pracowici, których i karmić do syta nie strach i aż miło sobie z niemi poczynać; przywykli do tego życia i umiejętni i weselszego humoru, starający się przypodobać panu... ale nasi nie tacy wcale! Same kaleki i dzikie źwierzęta!
— Może ich nędza do rozpaczy przyprowadziła?
— O nie! ale to nie wiem zkąd ściągnięte i dobyte stworzenia! jednego nie mamy, któryby się na co przydał, mało nawet rozumieją języka, rozmówić się z niemi trudno inaczéj jak biczem.
Nie było co mówić ze starym, którego Juda skinieniem odprawił; nie wiele też począć było można.
Piérwsze chwile w willi nie zdały się nic dobrego zwiastować. Tyro ledwie się włóczył, strwożony, stary i drżący; reszta ludzi złamana chorobą, tęsknotą, nędzą, zobojętniała na wszystko. Juda