mowało, podnosił głos, w języku nieznanym, pół nucąc, pół mówiąc coś, niby śpiew, niby modlitwę... jakby do swoich, dalekich, przez tysiące mil przemawiał, jakby wiatrom oddawał wyrazy, które je nieznanym brzegom odnieść miały.
Oswojeni ze wszystkiemi świata językami, które się wówczas na rynkach rzymskich spotykały, w więzach i u wozów tryumfatorów — dziwili się Myron i Silvanus, że z téj mowy Gothona ani jednego pochwycić nie mogli wyrazu; on téż nie zdawał się ich rozumieć.
Na Judzie ten nieszczęsliwy[1] niewolnik szczególne czynił wrażenie; doglądając podwładnych, gdy inni pracowali, często siadał lub stawał naprzeciwko niego i usiłował oznakami litości ufność w nim obudzić; ale Swew ledwie nań spojrzał czasem i milczał uparty.
Choć willa owa daleko za miasto wysunięta była, w opustoszałéj stała okolicy, wielka jednak droga, która wiodła przez Atellę do Capui, przechodząca pod jéj wrotami, w dniach uroczystych często tłumami napełnioną była. Naówczas z za muru ogrodzonego, z przedsienia domu, przypatrzeć się było można ciekawemu widokowi tych tłumów oszalałych, tych pochodów senatorskich, tych wycieczek histrionów i dworek, pyszniących się zbytkiem ówczesnego zepsucia i chlubiących bezwstydem.
- ↑ Błąd w druku; powinno być – nieszczęśliwy.