Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Capreä i Roma Tom II.djvu/055

Ta strona została uwierzytelniona.

obmyci i do społeczności nowéj przyjęci, wyglądali bowiem jak ludzie nowi, mając na obliczu i w sercach ten pokój święty a niezachwiany, którego świat dać nie może. Byli oni wszyscy jakby braćmi i synami jednéj matki — żydzi, poganie, niewolnicy, wolni, bogaci i ubodzy, — nowe prawo braterstwa i miłości rządziło niemi.
W kilka już miesięcy po przybyciu do Neapolis, siedzieli dwaj Galilejczycy pod kolumnami od ogródka willi, w którym pracowali niewolnicy Hananiaszowi i rozmawiali o kraju swoim, gdzie tak wielkie stały się rzeczy; — gdy starszy podróżny obróciwszy się, ujrzał garstkę podwładnych Judy, która pod biczem Tyrona i szyderstwy Myrona i Silwana pracowała.
— Oto — rzekł — ci, do których przyszliśmy, bo nie do Izraela samego, ani do pogan i Greków, ale do narodów wszelkiego plemienia i barwy, jakie są gdziekolwiek, aż do krańców ziemi. — A komuż pierwéj podają napój jeśli nie tym, co są unużeni i uznojeni najmocniéj, a padają osłabieni od trudu?
I wstał ów Galilejczyk, i szedł do tych ludzi, a wzrok niewolników zwracał się doń ciekawy, — i gdy poglądał od kogoby zaczął dzieło, które przedsięwziął, ujrzał pod murem ogrodowym leżącego Swewa, który patrząc w niebo, płakał po swojemu, a pierś jego chodziła oddechem przyśpieszonym.