Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Capreä i Roma Tom II.djvu/100

Ta strona została uwierzytelniona.

ani w swéj willi, ani w domu, nie zaklinał się co chwila na Augusta i rzadko nawet panującego wspominał.
Lada wyzwoleniec mógł go o brak pobożności pomówić... by część dóbr jego zagarnąć.
Dziewczątka przywitały starca, który się na ich widok uśmiechnął smutnie i skinieniem zapytawszy o Cellią, zmierzał ku niéj, gdy matrona właśnie wyszła ku niemu. Spotkali się w podwórcu, zkąd rozmawiając z Pudensem, Cellia mogła miéć na oku bawiące się w ogródku córki, i usiedli tu na dwóch bronzowych krzesłach stojących przy sobie, pokrytych miękkiemi poduszkami.
— A! bracie! jakżem ja cię dawno nie widziała, — ozwała się Cellia — cóż cię to tak trzyma w domu? czy thermy twoje? czy najem sklepów, czy gorszego co może?
— To co ciebie Cellio przykuwa także do domu; ty córki masz, ja synów, a obojgu nam z niemi ciężko...
I westchnął starzec głęboko.
— Lżéj ci przecie z synami niż mnie wdowie z dwojgiem tych wątłych kwiatków, wypielęgnowanych troskliwie... które lada mróz zwarzyć może, z któremi niewiem co zdarzą Bogowie, a lękać się muszę jak kobieta i matka...
— A komuż dziś lekko, Cellio kochana... — rzekł starzec i zamyślił się długo. — Dały nam losy do-